Powierzchnia Patagonii jest porównywalna z
połową powierzchni Europy. Na jej środku, tuż przy Atlantyku, znajdujemy jej
największe miasto: Comodoro Rivadavia. Zostało założone w 1901 roku, jako
miasto portowe; jednak szybko zdano sobie sprawę, że nigdzie wokół nie było
wody. Mieszkańcy znajdowali się na środku ogromnej pustyni.
W roku 1906, z Buenos Aires została wysłana
maszyna wiertnicza, wraz z grupą inżynierów mających za zadanie odnalezienie
wody. Początkowo podjęli prace w środku wioski (liczącej pięćdziesiąt osób),
gdzie dotarli do granicy głębokości zaleconej przez producenta. Niestety
zniszczyli część mechanizmu, która musiała zostać zastąpiona nową. Później, po
wielu miesiącach pracy, stało się jasne, że trzeba szukać w innym miejscu. Rezultat
był jednak ten sam: nic.
Gdy już stracili nadzieję, spotkali
księdza, który przejeżdżał przez wieś. Był to ojciec Dąbrowski, duchowny salezjański,
który głosił Słowo Boże w dzikiej Patagonii. Zaprosili go na wieczerzę i
spędził u nich noc. Następnego ranka, po wysłuchaniu historii zrozpaczonych
wiertników, wpadł na pewien pomysł. Chciał zostawić coś mieszkańcom: postanowił
pobłogosławić maszyny. Pracownicy przyjęli pomysł z wielkim ożywieniem. Musimy
zrozumieć, że znajdowali się 2000 kilometrów od
stolicy, w niegościnnym miejscu, co oznaczało tygodnie jazdy konnej. Z tej
przyczyny pomysł ten został zrozumiany jako znak.
Ojciec Dąbrowski kontynuował swoją wędrówkę
ku północy (wróci tu lata później, gdy miejsce to będzie zupełnie odmienione),
a mężczyźni nadal wykonywali swoją syzyfową pracę, by ożywić martwą ziemię.
W grudniu 1907 roku, gdy inżynierowie
sprowadzili maszyny najgłębiej jak mogli, dalej na niż pozwalały im na to ich
nadzieje, usłyszeli osobliwy dźwięk. Stalowe wiertło natrafiło na coś dziwnego.
Pracujący od wielu miesięcy bezowocnie ludzie zobaczyli strumień czarnej cieczy
wytryskujący z wielką siłą. Nie rozumieli co się działo. Ciecz, która wypłynęła
z tego miejsca była czarna - inna niż
się spodziewali. Znaleźli ropę naftową.
Nagle wszystko w kraju się zmieniło.
Zaczęto tworzyć nowe prawa by móc rozporządzać tą strategiczną cieczą. Wielu
ludzi z kraju i z Europy przyjeżdżało do Comodoro, by być częścią przemysłu
naftowowego. Bardzo szybko liczba mieszkańców wzrosła z piedziesięciu osób, do
stu a w późniejszym czasie nawet do kilkuset tysięcy. Wszyscy byli dziećmi tego
nowego wynalazku.
Dziś dzieci z miasta poznają w szkole
historię studni N2 i polskiego księdza, który ją pobłogosławił i nikt nie uważa
tego za zbieg okoliczności.
W czasie wojen targających Europą, wiele
osób przepływało Atlantyk w poszukiwaniu spokoju. Trzy główne państwa
stanowiące ich cel to Stany Zjednoczone, Brazylia i Argentyna.
Na przestrzeni lat wzrosła ludność regionu,
a wśród mieszkańców Comodoro znaleźli się oczywiście Polacy. I to właśnie oni
byli jednymi z najbardziej aktywnych. Jedną z najważniejszych alei tego miasta
jest Aleja Polska – to i inne rzeczy sprawiają, że miano Polski jest stale obecne w życiu codziennym Comodoro.
A co w sprawie ojca Dąbrowskiego? Wrócił
pewnego dnia by założyć Barrio Saavedra. Dzielnicę, moim zdaniem,
najpiękniejszą, pełną terenów zielonych i
obszarów rekreacyjnych. Człowiek, który tchnął w to miasto życie, budował je dalej
przez lata - u stóp góry, nad brzegiem oceanu.
omar miguel soto
tłum.
K.Żymańczyk
No hay comentarios:
Publicar un comentario