W
latach dwudziestych, pilot William Wincapaw, był już weteranem lotnictwa. Latał
wieloma klasami samolotów, włącznie z hydroplanami, w północnej części Stanów
Zjednoczonych.
Wielokrotnie
był zmuszony latać w najgorszych warunkach y nierzadko wracał do domu tylko
dzięki bezcennemu przewodnictwu latarni i oczywiście, dzięki osobom, które się
nimi zajmowały, dniem i nocą, o każdej porze roku.
Kapitan
Wincapaw, wiele razy lądował, by poznać
ich i porozmawiać z nimi. Czuł się ogromnie wdzięczny za pracę tych mężczyzn i
kobiet, którzy pozostawali tak odseparowani od wszystkich, by stać na straży
bezpieczeństwa pilotów z północy. Przez to, pewnego dnia, w grudniu 1929 roku,
postanowił coś dla nich zrobić.
25
grudnia załadował swój samolot wieloma paczkami, które zawierały dzienniki,
czasopisma, cukierki i czekolady. Przedmioty życia codziennego dla mieszkańców
miasta, jednak bezcenny luksus dla mieszkańców latarni z początku dwudziestego
wieku. Ruszył więc w ich stronę i rzucał prezenty w powietrze, jeden za drugim.
Nocą wrócił do domu, nie wiedząc jak ten gest mógł zostać przyjęty.
Parę
dni później dowiedział się, że rodziny latarników były bardzo szczęśliwe. Nie
tyle przez prezenty same w sobie, ale przez to, że ktoś o nich pamiętał w tym
wyjątkowym dniu. Kapitan Wincapaw obiecał sobie, że za rok zrobi to ponownie. Tak
zaczął rozszerzać swoją działalność na inne stany i kilka lat później przyłączył
się do niego jego syn Bill. W latach trzydziestych odwiedzali już wszystkie 91
latarni z całego wybrzeża.
W
roku 1939, kapitan Wincapaw wyruszył do Boliwii i pracował tam przez cały rok.
Z tego powodu, jego syn Bill w świąteczne loty zaangażował jednego ze swoich
nauczycieli. W następnych latach młody Wincapaw pozyskał pomocników i większy samolot.
Ponadto, dołączyła także żona nauczyciela, Anna-Myrle. Po przerwie związanej z
Drugą Wojną Światową, kontynuowali swoją tradycję. Tym razem, poza samolotami,
używali też helikopterów - urządzeń o wiele bardziej stosownych do takiego
celu. W czerwcu 1947, kapitan Wincapaw, w wieku 62 lat, zginął w wypadku
lotniczym. W jego pogrzebie uczestniczyli zarówno jego syn i żona, jak i
latarnicy z rodzinami. Nauczyciel Billa, Edward Snow, zajął miejsce kapitana i
kontynuował jego misje pod koniec każdego roku. Następne lata, on i jego żona
objęli swoją działalnością aż 176 latarni, włączając, od 1953 roku, zachodnie
wybrzeże. W roku 1981, Snow nie cieszył się dobrym zdrowiem, ale Muzeum
Przyrządów Ratowniczych w Hull zaoferowało jemu i jego żonie pomoc. W roku 1982
Snow umarł, zostawiając więcej niż 90 napisanych przez siebie książek. Był
także nauczycielem, historykiem, fotografem, łowcą nagród, weteranem wojennym i
Świętym Mikołajem.
Od
czasu, gdy zaangażowano do pomocy muzeum, nowy pilot, George Morgan, realizował
tę działalność z pomocą córki Snow’a. Od połowy lat osiemdziesiątych, utworzono
muzeum „Latającego Świętego Mikołaja”. Na początku lat dziewięćdziesiątych,
automatyzacja ograniczyła ich aktywność, ponieważ nowe latarnie nie
potrzebowały ludzi, by funkcjonować. W ostatnich latach nowi Mikołaje spotykali
się z dziećmi latarników i ludźmi z okolicznych wiosek. W październiku 2006
roku, “Przyjaciele Latającego Świętego Mikołaja” umieścili tablicę
upamiętniającą kapitana Wincapawa w Muzeum Latarni w Rockland. Był przy tym
obecny jego wnuk, Wiliam Wincapaw Trzeci.
Jeszcze
dziś, w roku 2011, helikoptery “Flying Santa” wciąż pomagają nielicznym
latarniom, które pozostały rozproszone na północy Stanów Zjednoczonych. Dzieci
z tych miejsc, wciąż czekają, każdej gwiazdki, na helikopter i prezenty.
Z
pewnością kapitan Wincapaw jest czujny, w jakimś miejscu we wszechświecie i dba
o swoich dzielnych pilotów.
tłum.
K.Żymańczyk